W poprzednim rozdziale:
Droga
do szkoły dwóch przyjaciółek. Zamordował mugolską przyjaciółkę Hermiony, która
miała na imię Ellie. Panna Granger dowiedziała się o tym wydarzeniu i razem z
Julią uciekły z Hogwartu, żeby pocieszyć Kelly.
*Wielka Sala, śniadanie*
Pogoda, która była za
oknem pasowała do miesiąca, który właśnie się zaczął. Było zimno, deszczowo,
ponuro – listopadowo. Wszyscy siedzieli już w Wielkiej Sali i z
niecierpliwością oczekiwali meczu, który miał się niedługo zacząć. Jedyną
osobą, która nie jest wcale ucieszona tymże wydarzeniem był sam Szukający
Gryfonów, Harry Potter. Pewnie zapytanie, dlaczego? Odpowiedź jest prosta, nie
miał chęci na radość. Jego najlepszej przyjaciółki już od kilku dni nie było w
Hogwarcie, tylko tkwiła w świecie mugoli. Nie to, że jest zazdrosny, tylko
okularnik się o nią po prostu bardzo martwił. Chyba jako ostatni z nich
wszystkich dowiedział się o tragedii jaka spotkała przyjaciółkę Hermiony. Miona
dużo opowiadała mu o swoich mugolskich znajomych, więc rozumiał ją w stu
procentach. Też pewnie od razu przeniósłby się do Chole, jeśli coś by jej się
stało, to jest oczywiste. Kochał pannę Granger jak własną siostrzyczkę, której
nigdy nie miał, chociaż strasznie tego pragnął. Niestety, jego mama po
urodzeniu go starała się z tatą wielokrotnie o dziecko, ale na marne. Harry
uważał, że to wszystko jest do dupy, cali ci Śmierciożercy i co tam jeszcze.
Głupi ludzie, którzy myślą, że zwojują coś tym, że zabiją człowieka. Mugol, nie
mugol, ale zabiło się go i to jest najważniejsze. Chyba jest się na tyle
dorosłym, żeby co jest dobre, a co złe. Ech… Nie miał już sił o tym myśleć.
Wstał bez słowa ze swojego miejsca i opuścił Wielką Salę, żegnany oklaskami i
wiwatami. Bez zastanowienia poszedł na stadion gdzie zawsze odbywały się mecze
quidditcha. Mimo że kochał tę grę – uwielbiał ten wiatr we włosach, tą wolność
– to nie cieszył się z tego meczu tak, jak gdyby była na nim Hermiona. Czuł
taką pustkę w sobie, tęsknił za przyjaciółką i nie mógł nic na to poradzić.
Westchnął przeciągle i rozejrzał się dookoła. Trybuny były puste, w szatni też
pewnie nikogo nie było, tylko on. Pogoda nie była cudowna, bo padał deszcz,
słońce chowało się za chmurami, a poza tym zbierało się na burzę. Wszedł
powolnym krokiem do szatni i przebrał się w szaty do gry w quidditcha, które
miał ubrane już na poprzednim meczu. Chciał nie myśleć już o pannie Granger,
która teraz pewnie zalewała się łzami, ale po prostu nie umiał. Usiadł na ławkę
i tkwił tak do czasu, kiedy w pomieszczeniu pojawiła się reszta zawodników.
Wood na starcie zaczął swój wywód o tym, że muszą wygrać i inne takie duperele.
Harry’ego mało obchodziło to, co on mówił, bo bardziej interesowało go to, czy
przeżyje ten mecz. Na poprzednim prawie by się zabił, więc teraz może nie mieć
tyle szczęścia i to „prawie” zniknie. Pokręcił głową i głośnym westchnieniem,
wylatując z resztą na boisko. Musiał skupić się na grze, a nie myśleć o własnej
śmierci. Gdy znalazł się w powietrzu, to od razu zapomniał o dręczących go
troskach. Pewny siebie uśmieszek wkradł się na jego usta, a on sam się
wyprostował. To może być naprawdę ciekawy
mecz – pomyślał nim znicz zniknął mu z oczu.
— …i odleciał! —
dotarł do niego krzyk Lee Jordana, który podekscytowany podskakiwał jak
zdziczały orangutan przed mikrofonem. — Złoty Znicz właśnie został wypuszczony!
Harry rozejrzał się
dookoła w poszukiwaniu ów latającej piłeczki, a gra na boisku właśnie się
rozpoczęła. Okularnik z każdą sekundą był coraz bardziej pewny wygranej, więc
jego samopoczucie się polepszyło.
— Kate Bell jest w
posiadaniu kafla, ale zaraz! Ryan Blake wyrywa jej z rąk piłkę! — wołał
oburzony ciemnoskóry, wymachując rękami.
Potter spojrzał
przelotnie na kafla, którego zwinnie przejęła Angelina, ale zaraz potem wrócił
do szukania znicza. Przecież nie mógł zniknąć, musiał go tylko dobrze poszukać!
Pierwsze dziesięć punktów zdobyła Alicja, a on zrobił jedno okrążenie dookoła
boiska, wiwatując. Dalej potoczyło się trochę gorzej, bo Krukoni szybko
wyrównali, a zaraz potem Bob Hurt strzelił gola, dając przewagę Domowi Orła. Harry
z wściekłości prawie spadł z miotły, nie wspominając już o Bliźniakach
Weasleyach, którzy szykowali się już do uderzenia go z pałkami w tył głowy.
— Kto by pomyślał, że
Krukoni zdobędą prowadzenie — wycedził przez zaciśnięte zęby komentator. I kto
powiedział, że oni zawsze muszą być bezstronni? — Piłkę przejmuje Alicja,
podaje do Katie… Ta rzuca do Angeliny i… TAK! Bezbłędnie strzela gola!
Trzydzieści do trzydziestu!
Mimo że Harry przez
cały czas szukał złotej piłeczki, która za nic nie chciała się znaleźć, to co
jakiś czas zerkał na grę reszty jego drużyny, która radziła sobie świetnie.
Akurat w tym momencie Angelina strzeliła i Gryfoni zdobyli przewagę. Chwilę
później Alicja zrobiła zwód, a piłka idealnie przeleciała przez lewą obręcz.
Dało się słyszeć wiwaty ze strony Domu Orła, które nie miały końca. Dean tak
głośno krzyczał, że Harry aż się zdziwił, że chłopak nie stracił głosu. Dotąd
myślał, że usta nie mogą być tak szeroko rozwarte, ale się mylił. Okularnik
dalej wypatrywał znicza, ale przez deszcz, który zaczął padać intensywniej, nic
nie widział i żałował teraz, że nie było przy nim Hermiony. Ona na pewno
znałaby zaklęcie, które spowodowałoby, że nie zasłaniałby mu widoku. Tyle że
jej nie było, a on musiał radzić sobie sam.
— …tłuczek pędzi w
stronę Jonny’ego Britha, który nie dał rady zrobić uniku, a piłka ugodziła go
prosto w rękę! — wykrzyknął podekscytowany Lee, skacząc jak małpa i głupio się
śmiejąc. — Na brudne gatki, Merlina! Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ręka
wygięła się pod takim kątem. Proponuję komuś do niego iść, bo chłopak prawie
sra z bólu. I gramy dalej!
Dalej potoczyło się
trochę szybciej. Gryfoni zyskali kolejne punkty i prowadzili czterdziestoma
punktami. Oliver Wood obronił kilka, naprawdę trudnych do wybronienia, piłek. Harry
był dumny z tego, że jest w tak świetnej drużynie i wiedział, że jego rodzice
również byli z tego tak samo zadowoleni jak on. Nie, zero myślenia! Trzeba
skupić się na grze, trzeba złapać znicza, trzeba wygrać mecz. Kolejny raz
rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak Hurt strzela kolejnego gola w tym meczu.
Westchnął przeciągle, starał się myśleć, że uda mu się złapać tę głupią
piłeczkę, tyle że nie mógł jej za nic znaleźć.
— TO BYŁ FAUL! —
ryknął oburzony Jordan. Potter spojrzał w kierunku miejsca, gdzie komentowano i
ujrzał przyjaciela bliźniaków, szarpiącego się z profesor McGonagall, która na
marne próbowała wyrwać mu z rąk mikrofon. — Co pani gada za głupoty?! Jakie
„uspokój”, kobieto?! TO BYŁ FAUL! No i na co pani czeka?! Na gwiazdkę?! —
zawołał w stronę zdezorientowanej profesor Hooch, która była sędzią podczas
meczów quidditcha w Hogwarcie. — Niech pani da rzut wolny dla Gryfonów!
— Jordan! — usłyszeli
wściekły krzyk Mistrzyni Transmutacji. — Jeśli w tej chwili się nie opanujesz,
to wylatujesz z posady komentatora! Rozumiemy się?!
— Tak, pani profesor
— warknął urażonym głosem, ale zaraz potem uspokoił się i wrócił do swojego
normalnego tonu. — Po tym jakże oburzającym faulu, którego winowajcy nie
ukarano, wracamy do meczu.
— JORDAN!
— Przepraszam, pani
profesor — dało się słyszeć kolejne warknięcie chłopaka. — Tylko mówiłem
prawdę. I pomyśleć, że to o Krukonach mówią, że mają inteligencję, która
przewyższa wszystkich…
— OSTRZEGAM CIĘ,
CHŁOPCZE!
— Już, już…
spokojnie… — westchnął chłopak, którego rozbawiło zdenerwowanie profesorki.
Wyszczerzył się więc do kobiety, a ona spojrzała na niego z politowaniem. — Jeszcze
pani żyłka pęknie… Tylko żartowałem! A więc… Ten blond dryblas podaje do Hurta,
który przymierza się do strzału. Na szczęście, sytuację ratuje Angelina, która
odbiera mu piłkę i rzuca do Katie. Uchyla głowę przed nadlatującym tłuczkiem i
podaje do Alicji, która się właśnie wysunęła. TAK! Sześćdziesiąt do dwudziestu!
I co łyso wam, Kruczki?! Dobra, dobra… Przepraszam, pani profesor.
I właśnie w tym
momencie Harry zobaczył znicz, który fruwał nad głową Szukającego Ravenclawu. Błagał,
by ten nigdy już nie spoglądał w niebo, a jego prośby nie poszły na marne.
Spojrzał z wesołym błyskiem na Toma Saitha, który niczego się nie spodziewając
odwzajemnił spojrzenie. Młody Potter uśmiechnął się z rozbawieniem i podleciał
do przeciwnika, którego zaskoczyło to, co właśnie zrobił.
— Co, Saith? —
zapytał, kpiąco unosząc przy tym brew. Jak Harry nie znosił tego typka, mógłby
go zabić gołymi łapami. — Kogo przekupiłeś, żeby wziął cię do drużyny?
Widać było, że
chłopaka ruszyły te słowa, bo zrobił się na całej twarzy czerwony z
wściekłości. Nie trzeba było zadzierać z Harrym w piaskownicy, bo on pamięta
wszystko. Wyobraźcie sobie, że ten mały kretyn zabrał Harry’emu łopatkę, a
potem obsypał go piaskiem, uderzył go ów przedmiotem, następnie zwiał kradnąc
łopatkę. Nawet jeśli Tom był od niego starszy o trzy lata, to był pewny, że
wygrałby mecz z tym palantem z zamkniętymi oczami. Ten człowiek był prosty jak
konstrukcja gwoździa.
— To raczej ja
powinienem o to zapytać, Potter — stwierdził z szyderczym uśmieszkiem, a okularnik
o mało nie spadł z miotły, bo tak rozwaliły go jego słowa.
— Ty myślisz, że mnie
przestraszyłeś, tak? — zapytał, nie ukrywał rozbawienia jego słowami. Prędzej
wystraszyłby się Hagrida niż właśnie jego. Ten matoł umiał tylko rzucać
małoznaczące, mało straszne i mało potrzebne groźby, które i tak gówno znaczą.
Tego człowieka nie bałby się nawet czterolatek, nawet Kieł. — Jeśli powiedziałbym
„tak”, to byłoby to największe kłamstwo stulecia.
— Jak tam twoja
szlamowata matka? — syknął z drwiną to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Od
razu pożałował, że wpierw nie pomyślał, ale cóż mógł teraz zrobić.
— Myślałem, że jesteś
idiotą — stwierdził nagle Harry, lekko zamyślony i uśmiechając się słodko. —
Teraz nie myślę, ja to po prostu wiem.
Tom prychnął pogardliwie,
co miało znaczyć, że gówno sobie zrobił z tego co powiedział mu młody Potter.
Co ten okularnik sobie myślał? Że przejmie się jego słowami? Że przeprosi? Że
będzie jednak dobry? Zadawał sobie pytania, ale na każde z nich odpowiedź była
identyczna „nie!”.
— Bardzo szybko, jak
na twój mózg, Potter — parsknął sarkastycznym śmiechem, a Harry’ego o mało nie
zemdliło. Jak brunet go nienawidził.
— Ważne, że mam mózg,
w przeciwieństwie do niektórych — powiedział i obrzucił Krukona znaczącym
spojrzeniem, a potem najzwyczajniej w świecie sięgnął ręką do góry i wziął w
dłoń znicza, który nadal trwał w tej samej pozycji.
Wygrali mecz. Wynik
był naprawdę imponujący, dwieście osiemdziesiąt do trzydziestu. Ostatnie dwa
gole, nim Harry złapał znicza, strzeliła Angelina, którą zdenerwował Erik
Tootch, wrzeszczący coś o tym, że dziewczyny nie umieją grać. Oliver o mało nie
zabiłby każdego z nich, którego przytulił, dziękując za „cudowny i wspaniały
mecz”. Nagle usłyszeli huk i na niebie pojawiło się mnóstwo napisów, takich jak
„Potter cuchnie!”, „Gryffindor górą!”, „Krukoni do książek!”, „George i Fred,
pałą w łeb”, „Black to palant!”, „Evans do garów!”, „Cicho, Meadowes!”,
„Zamknijcie się, debile!”, „Chloe, masz szlaban!”, „WIEDZIELIŚMY, ŻE WYGRACIE!”,
„Luniak, łeb w księżyc!”, „Hahahah! Dobre, Ann!”, „A ty z czego rżysz,
McKinnon?”, „Spadaj, Glizdek! Mogę sobie rżeć z kogo chcę!” i różne tego typu
teksty, z których każdy miał ubaw. I w następnym momencie na boisko wleciało
jedenaście postaci na miotłach. Chwile później lądowali na ziemi przy
akompaniamencie krzyków i wiwatów.
— No hej, Młody! —
zawołali w tym samym momencie James i Syriusz, uśmiechając się do Harry’ego po
huncwocku.
— No hej, Starzy! —
wykrzyknął okularnik i rzucił się w ich stronę z takim samym uśmiechem. — Ja
wam dam „Potter cuchnie!”
— Na swoje
usprawiedliwienie mam to, że to było o twoim ojcu! — krzyknął rozbawiony Łapa,
unosząc ręce w geście obronnym. — Od niego już dostałem, a teraz nie pozwolę
żeby jakieś dziecko mi przylało.
— Te, Łapa! — zaczął
Harry z wesołym błyskiem w oku. — Chyba dawno nie dostałeś łajnobombą w twarz,
nie?
— Właśnie, tato! —
wykrzyknęła mała brunetka o szarych oczach, która w tym momencie wyszczerzyła
się do młodego Pottera. — Siemasz, krowi placku!
— Cze, króliczy
bobku! — zaśmiał się Harry, przytulając przyjaciółkę mocno. — Żebyś wiedziała,
co się dzieje w Hogwarcie!
— Żebyś wiedział, co
się dzieje w Dolinie Godryka! — parsknęła rozbawiona dziewczynka, patrząc na
pozostałych przyjaciół Harry’ego, którzy się właśnie zjawili, z zaciekawieniem.
— A oto, ta
trzepnięta Chloe — przedstawił ją ze śmiechem okularnik, za co zarobił
palnięciem w głowę. — Za co?!
— Za to, że nie
spadłeś z miotły, Rogaś! — powiedziała przesłodzonym głosem, trącając go
łokciem. — Cześć, jestem Chloe i nie jestem trzepnięta.
— A to jest Seamus i
Dean, a to Neville i Julia — powiedział, wskazując na każdego po kolei.
— Miło was poznać! —
zaśmiała się serdecznie Chloe i przywitała się z każdym, a potem zatrzymała się
przed panna McCorwin. — Harry i Hermiona dużo mi o tobie pisali i wydajesz się
spoko, mimo że jesteś z rodziny tych od Czystej Krwi.
— Pff… — prychnęła
Julia, robiąc nadąsaną minę, taką typową tylko dla niej. — Z tego co wiem, to
też jesteś córką arystokratów, więc nie gadaj mi tu, że to coś zmienia. Też
wydajesz się normalna jak na tą Czystej Krwi, więc nie dostaniesz po gębie jak
Ron.
Chloe pokiwała głową
ze zrozumieniem.
— On naprawdę bywa
denerwujący, nie? — zapytała, lekko rozbawiona. — Czasami chce mu się nakopać w
ten głupi zad.
— Czasami?! —
wykrzyknęła zdziwiona blondynka, uśmiechając się do nowej koleżanki. — Ja muszę
starać się codziennie, by nie miał złamanego nochala.
— A ty kim jesteś? —
zapytał zaskoczony James Potter, podchodząc do nich bliżej. — Harry nigdy o tobie
nie wspominał.
— Mówił ktoś panu, że
jest pan potwornie wścibski? — zapytała po prostu Julia, patrząc odważnie w
orzechowe oczy taty Harry’ego. — Jestem Julia McCorwin i to powinno panu
wystarczyć.
— Już cię lubię,
Młoda! — wyszczerzył się do niej Syriusz. — Wystarczy tylko dowalić Jamesowi.
— Wystarczy tylko
spojrzeć na jego okulary i już można dowalać — parsknęła cicho Julia, a zaraz
po niej cała reszta, oprócz Harry’ego i Jamesa.
— Ej! Ja też mam
okulary! — zawołał młody Gryfon, oburzając się.
— No właśnie, Harry,
no właśnie — powiedziała współczująco panna McCorwin, klepiąc go po ramieniu,
co jeszcze bardziej rozbawiło pozostałych.
— POTTER! BLACK!
LUPIN! PETTIGREW! LONGBOTTOM! — usłyszeli rozwścieczony krzyk profesor
McGonagall, która biegła w ich stronę, a z jej nozdrzy szła para jak u jakiegoś
rozszalałego byka. Zresztą tak w tym momencie wyglądała.
W jej stronę odwrócił
się Harry, James, Lily, Dorcas, Syriusz, Chloe, Ann, Remus, Marlena, Peter,
Alie, Frank i Neville, patrząc na nauczycielkę z rozbawieniem.
— Tak pani profesor?
— zapytali wszyscy niewinnie, co ją jeszcze bardziej zdenerwowało. Śmiało można
było teraz na nią powiedzieć Smoczyca czy Dinozaurzyca, bo wyglądała jakby
zionęła ogniem i pragnęła rozgnieść wszystko, co jej się nawinie. Istny demon,
nie profesorka.
— Co wy tu na Merlina
robicie?! — krzyczała dalej, a ogniem jak zionęła, tak zionie. Wyglądała
strasznie, wręcz okropnie. I ona miałaby być Miss Piękności? Chyba wśród smoków
i dinozaurów zajęłaby ostatnie miejsce.
— Stoimy —
odpowiedzieli zgodnie z huncwockimi uśmiechami. — Coś się stało?
— A to się stało, że
was nawet nie powinno tu być! — mówiła przez zaciśnięte zęby Mistrzyni
Transmutacji. — Marsz do mojego gabinetu!
— Chyba będą kłopoty
— powiedzieli wszyscy zgodnie, maszerując za opiekunką Gryffindoru z wesołymi
uśmiechami. Razem z nimi poszedł Seamus, Dean, Ron i Julia.
Gdy wszyscy dotarli
na miejsce, to o mało nie wybuchli śmiechem na widok srogiej miny profesorki. Gestem
ręki zaprosiła ich do środka, a oni weszli tam bez zastanowienia.
— Co to ma znaczyć? —
zapytała, gdy zamknęła za nimi drzwi.
— To już rodzice nie
mogą odwiedzać dzieci na meczu? — zapytały oburzone Dorcas i Julia, które
kiwnęły do siebie porozumiewawczo głowami. — Malofyowie jakoś byli na meczu i
nie są na dywaniku.
— Ty młoda damo, się
nie odzywaj! — powiedziała oburzonym głosem profesor McGonagall.
— To ja wtedy mogę
powiedzieć „Ty stara ropucho, się odzywaj”? — zapytała przesłodzonym głosem
panna McCorwin, patrząc wyzywająco w oczy nauczycielce.
Słowa dziewczynki
sprawiły, że odwiedzający Hogwart o mały włos nie zabili wszystkich śmiechem.
Pamiętali jakby to było wczoraj, kiedy Dorcas zawsze warczała na McGonagall i
wyzywała na nią, a wszyscy zawsze mieli z tego ubaw.
— Jak śmiesz się tak
odzywać do swojej nauczycielki? — zapytała wzburzona kobieta. Wyglądała w tym
momencie naprawdę komicznie i mówię to naprawdę szczerze.
— A pani może się tak
do niej odzywać? — Dorcas stanęła w obronie Julii, która o mało nie zesikała
się ze śmiechu. — I gdzie tu jest sprawiedliwość? Zaraz księżyc będzie mógł być
słońcem. Zaraz powietrze stanie się trucizną. Zaraz Syriusz będzie miał mózg.
Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, że to wszystko to jest absurd? Księżyc
nigdy nie będzie słońcem, powietrze nigdy nie stanie się trucizną, a Syriusz
nigdy nie będzie miał mózgu!
— Meadowes,
wstydziłabyś się — powiedziała kobieta urażonym tonem, który świadczył, że
Dorcas totalnie ją zgasiła. — Pokazywać się z takiej strony córce…
— Moja mama ma na
nazwisko Black — odezwała się rozbawiona Chloe, która dotychczas tylko chowała
się za ojcem i chichrała się w jego koszulę. — Po drugie, nie przeszkadza mi
jej postawa, bo ja zachowuję się identycznie jak moi rodzice.
Przerażony wzrok
profesorki padł na dziewczynkę, która szczerzyła się teraz jak głupia, zupełnie
jak jej rodzice.
— Mam jeszcze jedno,
małe pytanie… — zaczęła niepewnie McGonagall. — Ma panienka zamiar uczęszczać
tutaj, kiedy dostanie panienka list do Hogwartu?
— Otóż to! —
wykrzyknęła uradowana brunetka, podskakując jak opętana. — Już w następnym
roku!
— Merlinie, ja tego
nie przeżyję! — krzyknęła zdruzgotana nauczycielka, łapiąc się za głowę.
— Moja siostra
również! — parsknął Ron, który ledwo powstrzymywał się od śmiechu. — Hermiony
też!
— No to kaplica! —
podsumowała rozbawiona Lily, patrząc z satysfakcją na byłą profesorkę.
— Ma pani przesrane!
— dodał swoje trzy knuty Syriusz.
— Dupa jest blada! —
skomentowali Alice i Frank.
— Karma zawsze do nas
powróci! — parsknęli Marlena, Peter, Ann i Remus.
— Godni następcy Huncwotów!
— powiedział z dumą James, a reszta zgodnie pokiwała głowami.
— Wprowadzimy panią
do grobu! — wyszczerzyła się Julia, a profesor McGonagall przyznała jej w
myślach rację.
— Już może pani
szykować testament! — zaśmiał się Harry, a z nim cała reszta.
Teraz kobieta się
zirytowała.
— Potter, McCorwin! —
podniosła głos, tak by brzmiał srogo i wrogo. — Minus dziesięć punktów dla
Gryffindoru…
Wszyscy westchnęli ze
zrezygnowaniem.
— Myślałam, że
znudziło się już pani, to całe odejmowanie punktów swojemu domowi… — mruknęła
lekko oburzona Dorcas.
— …a poza tym
szlaban, który odpracujecie u profesora Snapea — dokończyła, kompletnie
ignorując wcześniejszą wypowiedź byłej uczennicy, która zawsze doprowadzała ją
do białej gorączki.
Huncwoci i Huncwotki
wytrzeszczyli na nią oczy jakby profesorka co najmniej powiedziała im, że
wygrała wybory Miss i teraz jest znaną tancerką w klubach Go-Go.
— SMARKERUS?! —
zawołali zgodnie, patrząc na kobietę z niedowierzaniem, które za żadne skarby
świata, nie chciało zejść im z twarzy. — PROFESOREM?!
— Nie rozumiem
waszego zdziwienia — stwierdziła, lekko zaskoczona, Minewra.
— Jeśli on tu uczy,
to pani jest modelką! — wykrzyknęła Dorcas, mało interesując się tym, że
obraziła kobietę stojącą przed nią.
— Meado… BLACK! — krzyknęła
wreszcie McGonagall, marszcząc z oburzenia brwi i rzucając w jej stronę
ostrzegawcze spojrzenie. — Nie wiem, co cię tak bardzo dziwi. Z tego, co wiem,
to Severus się z wami przyjaźni.
James prychnął
pogardliwie.
— Przyjaźni, to za
dużo powiedziane — parsknął, wyraźnie ironicznie. — To, że kumpluje się z Evans
nie znaczy, że również z nami.
Nauczycielka
przewróciła oczami.
— Jeśli koleguje się
z Lily, to chociaż ona powinna o tym wiedzieć, czyż nie? — zadała najprostsze
pytanie jakie mogła zadać.
— Wiedziałam, że
gdzieś pracuje, ale nie chciał nigdy powiedzieć, gdzie dokładnie, więc po co
miałam go pytać setny raz, wiedząc że i tak nie uzyskam odpowiedzi?
— Um, najwyżej nie
chciał chwalić się swoją pracą i tyle.
— Czy pani siebie
słyszy? — parsknęła Dorcas, patrząc na kobietę wymownie. — Smark nie chwalący
się czymś, dobre. On nawet swoimi tłustymi włosami jest w stanie się chwalić, a
pani mi tu gada, że nie chciał!
— Dobrze… —
skomentowała profesor wypowiedź Dorcas. — Zakończmy ten temat — powiedziała
stanowczo, patrząc na nich srogo. — Jakieś jeszcze „radosne” nowiny dla mnie
macie?
— Mój młodszy brat
też będzie chodził tutaj do szkoły od następnego roku! — wykrzyknęła rozbawiona
Julia, za co spotkała się z dezaprobatą ze strony McGonagall.
— Daruj sobie,
McCorwin — ucięła krótko Minewra.
— Ale pani jest
sztywna! — jęknęła dziewczynka z żałością, a pozostali cicho parsknęli. Może
dlatego, bo na tę właśnie nauczycielkę bardzo często mówiło się „McSztywna”. —
Gdyby pani była cicho, to pomyślałabym, że jest pani posągiem. Nie zrobiła pani
niczego szalonego w życiu? Mi by się to chyba nie udało, no wie pani, nie
szaleć, bo wtedy pewnie bym oszalała. Może wystartuje pani w wyborach Miss albo
ubierze jakąś sukienkę.
— Przecież noszę su…
— Takie za kostkę się
nie liczą, wie pani o tym? — prychnęła zirytowana dziewczynka, patrząc na
kobietę z przyganą. — Może jakaś przed kolana albo chociaż za, ale bez
przesady… Brakuje pani jeszcze zakrycia twarzy i już można by uznać panią za
muzułmankę.
— McCorwin, skończ
już te twoje bardzo mądre monologi i idź lepiej napisać wypracowanie z
transmutacji.
— I widzi pani?! —
zapytała zdenerwowana, ale zaraz potem tylko machnęła ręką. — Ech… Szkoda
gadać.
— Teraz muszę iść
porozmawiać z dyrektorem, a was ma tu nie być! — ostrzegła dorosłych, a potem
odeszła od nich.
— Ona powinna leczyć
się na nerki, bo na nogi za późno, a co dopiero na głowę* — parsknął Syriusz,
unosząc wysoko brwi.
— Łapa ma rację —
zawtórował mu Harry z uśmiechem.
— Taa… — mruknęła
Lily. — A tak w ogóle, to gdzie jest Hermiona?
*Pozdrawiam PaKi i
jej słowa skierowane do mnie o mnie :’)
---------------
A oto i rozdział, skrzaty! :*
Mam nadzieję, że się podoba i że nie jesteście bardzo źli, bo tak późno dodaję. Też was kocham ^^
Dedykuję rozdział wam wszystkim, którzy czytacie moje nędzne wypociny! <3
PIERWSZA! <3333
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie było mnie długo! ;CC
Ech, tutaj będzie za chwilę komentarz :3
Ala :*
Ach! Będę czytać i komentować, żeby było szybciej ^^
UsuńBoże... Ale Harry słodko martwi się o Hermionę, to jest naprawdę takie urocze *-*
Aww, meczyk! Kocham jak opisujesz mecze, bo to jest naprawdę zajebiste! <3 Najepsze teksty Lee, ach, jak ja się nimi jaram! Normalnie sikam ze śmiechu jak czytam to, co on mówi. To jest po prostu bekowe xd Tom Saith to jebany gnój! Na szubienicę z nim! Co on sobie wyobraża? Myśli, że może obrażać Lilkę? Po moim trupie, bęcwale! -,-" YEAH! I KTO ZDOBYŁ ZNICZA, ŚLAMAZARO?! Fajnie ci teraz, dupku? Wyśmiewałeś Harry'ego, a ten złapał znicza ^^ Śpiewajmy wszyscy w ten radosny czas, śpiewajmy razem ilu jestu naaaaaas. Choć lata młode, szybko płyną, wiemy że Gryffindor wygraaaa grę lub wszyyystkie! <3 Nie ma to jak przerabiać harcerskie piosenki :3 Awwww, HUNCWOCI! <3 *-* O-n-i s-ą w H-o-g-w-a-r-c-i-e! cc: <3 Boże... TAK! ONI SĄ W HOGWARCIE! <333 *O* Awww, Dorcas i Julka kłócą się z McGonagall! *-* Jebłam i nie wstaję :3
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością, skarbie ty mój! :*
Pozdrawiam i życzę weny ^^
Ala c:
PS. Poprzedni rozdział był smutaśny, a miniaturka wręcz *O* *0* *-*
Ali, skarbie! <3
UsuńDziękuję za ten cudowny komentarz. Uwielbiam je, tak bardzo je uwielbiam! W ogóle cieszę się, że czytasz moje bazgroły, które czasami naprawdę nie mają sensu :3
Chciałabym częściej czytać takie komentarze <3
Zgredek
Super!!!
OdpowiedzUsuńMegaaa!
Jak McGonnagall dobili!
Hahahahahhahaha!
Hieiieieieieieieie!
Huncwoci!!!
Jea!
Aczigment get!
I Hermi nie ma! NoooooooooooOooooOooooO!
NoooooooooooOOoooOoooOoooOooOooOooOoooooO!
~Wikkusia
Dziękuję za komentarz, który znaczy więcej niż tysiąc słów <3
UsuńZgredek